23 września 2005 roku, w godzinach rannych wyszłam z domu z mamą do lekarza po odbiór badań... Trzy dni prędzej poszłam na badania, objawy znajome: szybki spadek wagi, picie dużo płynów, zmęczenie... mój kuzyn w tym samym czasie miał te same objawy poszedł do lekarza w tym dniu co ja zrobić badania on otrzymał w tym samym dniu "wyrok". Jest cukrzykiem. Ja na odbiór swojego wyroku musiałam poczekać do piątku. Gdy lekarz oznajmił mi nowinę, walczyłam ze łzami, które wzbierały jak woda w rzece. Po kilku minutach była powódź.
Nie potrafiłam zrozumieć dlaczego znowu ja?? I nadal tego nie rozumiem :(. Już od wczesnych lat dziecięcych coś w moim organizmie nawala.
Bliska mi osoba już od pewnego czasu ciągle mi powtarza że się zmieniłam, że nie jestem już tą samą osobą co kiedyś. Od tamtego piątku na mej twarzy coraz rzadziej gości uśmiech, a jeśli już się pojawia to częściej dlatego, że musze bo wypadałoby, niż dlatego, że sama tego chcę. W moich oczach częściej pojawiają się łzy smutku niż łzy szczęścia. Ta osoba ma rację zmieniłam się, jestem dziwna. Dla mnie niebo już nie jest tak samo błękitne jak kiedyś, słońce już mniej świeci, a ptaki ćwierkają już coraz ciszej i smutniej. Zmieniłam się wiem o tym, ale to "ONA" mnie zmieniła.
Wszyscy ludzie, bliscy mi ludzie wiedzą o tym, że zostałam naznaczona, że przynależę już do grupy, do której nie chciałam należeć. Każdy jest mądrzejszy ode mnie, każdy mi radzi co było by najlepiej. Żebym się tym nie przejmowała "Przecież nie muszę tak bardzo zważać na to co jem, przecież mogłabyś sobie coś zjeść, bez dokładnego przeliczania." Każdy chce dobrze, a efekt jest całkiem przeciwny, ja czuje się coraz gorzej.
Czasem mi się wydaje, że zostałam z tym całkiem sama. Kiedy chcę o tym czasem pogadać tak naprawdę się boję bo do mych oczu znów napływają łzy...
Wiem, że muszę tą przypadłość (bo to nie jest choroba tylko przypadłość, tak bynajmniej mówią o tym moi lekarze) zaakceptować. A ja staram się z całych sił, no ale mi to nie wychodzi jak na razie :(. Tłumaczę sobie, że na wszystko przyjdzie odpowiedni czas. Tylko kiedy??
Wyglądam teraz za okno i jest biało, tak samo biało jak w moim penie z bazą. (wszystko kojarzy mi się z insuliną, cukrzycą. To chyba już jest chore) i widzę dzieci bawiące się w śniegu, lepiące bałwana. Widzę ludzi uśmiechniętych choć za oknem mróz. Widzę tych ludzi i powtarzam sobie w głębi duszy "ty też tak się uśmiechałaś, też w dzieciństwie lepiłaś bałwana i kiedyś będzie czas, w którym znów wyjdziesz w mroźne grudniowe popołudnie i będziesz cieszyć się tym, że płatki śniegu spadają Ci na głowę...".
Ten czas nadejdzie, to będzie czas, w którym obudzisz się rano i powiesz jestem szczęśliwa.
Pewnego popołudnia siadłam przed komputerem i wylałam z siebie swoje uczucia.
Teraz jest lipiec za oknem pada deszcz, a ja mogę już powiedzieć, że cukrzyca to też Ja. To tylko dodatek do mojego życia, które nie musi zawierać żadnych wyrzeczeń. Żyję tak samo jak przed "wyrokiem". No może prawie tak samo. Wiem jednak, że z dniem 23 września 2005 roku się zmieniłam, jestem bardziej nerwowa, pod wpływem spadku glukozy we krwi jestem nie do zniesienia, moi bliscy się o tym przekonują co jakiś czas... Tego nie potrafię zmienić choć bardzo chcę!
Jednak teraz już mogę powiedzieć, że choć od czasu do czasu to wszystko mnie męczy, to jestem szczęśliwa i to jest najważniejsze i ta przypadłość jest częścią mnie no i...
Jestem słodka... :) A kto potrafi się temu oprzeć? :)
Kinga