Zostało mi jeszcze coś z dziecięcej wyobraźni. Do dziś jak się mówi "cukier we krwi" widzę pływające we krwi kostki cukru z buraka cukrowego. A jak się mówi, że "wysoki cukier niszczy naczynia krwionośne" to widzę, jak ostre kanty tych kostek rysują mi żyły. Dziś znowu cztery stówki na liczniku, rozbujała się cukrzyca. Ja ją rozbujałam, ale niechcący. Dni są intensywne, małe dzieciaki co chwilę o coś wołają, czasem zapomnę zjeść, często nie mam czasu żeby dobrze policzyć jedzenie i daję insulinę na ślepo, czasem je się na jednej nodze resztki z talerzy dzieci a kto zna przelicznik WW na "resztki"? Nie wierzę, gdy ktoś mówi "cukrzyca mnie w niczym nie ogranicza". Mnie ogranicza. Jestem tego świadoma codziennie. Dzisiaj w nocy te cztery stówki – ciężko wstać, aceton mdli. Tym razem dren w pompie się zatkał, w pośpiechu napełniałam, bo jak się zamknę w łazience, to zaraz córeczka w mieszkaniu coś zrzuca i po chwili ma kolejną śliwkę na czole, albo synek wrzeszczy, jakby "teraz albo nigdy": nocnik! Zawieszone studia z powodu zagrożonych ciąż wiszą po dziś dzień. Nie żałuję. Nie podejmę próby robienia ich wychowując dzieci (i walcząc o wyrównanie cukrów). Raz dziekan zadzwonił, żebym wróciła. Na drugi dzień już nie było z kim zostawić dzieci ale przede wszystkim ja nie chcę ich zostawić. Na ten drugi dzień poszłam rano z córeczką na rehabilitację, potem wracaliśmy na nogach, potem synek pomagał mi robić szarlotkę i się bardzo cieszył i wybudowaliśmy farmę z klocków. W tym czasie mogłam siedzieć na zajęciach z teorii prozy i gdzie jest życie? – zapytałam na koniec dnia. Bo ja chcę żyć. Zrezygnowałam z "teorii prozy". W praktyce okazuje się dużo ciekawsza. Ta proza ma się rozumieć.
No i wracając do cukrzycy, bo tu chyba o cukrzycy trzeba pisać… Gdzie jest to życie, gdy czasem trzeba wybierać: uważam na cukier albo muszę coś załatwić innego i nie mogę zmierzyć cukru, zaczekać z jedzeniem. Pewna poetka – Anna Nasiłowska – napisała, że słowa Ewangelii "głodnych nakarmić, płaczących pocieszyć, pragnącym dać pić" ona odczytuje w kontekście zajmowania się dziećmi. Faktycznie. To mi pomogło, bo czasem można szału dostać. "Mamooo, piiiiić!". Zaczęłam mniej wrzeszczeć na dzieciaki, ale i tak czasem wrzeszczę. Samoobrona.
Ciąże i ich finał pełne niebezpiecznych przygód, dzieci nie umiały samodzielnie oddychać, przez prywatny basen mojej córeczki (cukrzycowe wielowodzie) o mało nie pękłam, łożyska przodujące – przeżyją czy nie przeżyją? Leżenie kilka miesięcy. Synek jest - Barnaba – syn obietnicy i Łucja - światło znaczy. Spełnione obietnice. Promienie obecności Boga. Dziś te promyczki wyjadają mi słodycze z torebki przewidziane na niedocukrzenia. Pchanie wózka z dwójką dzieci i zakupami – świetny sposób na zbicie cukru. Pan w blaszaku ma dobre krówki na wagę. Jestem stałą klientką.
Mąż znosi moje humory. Twardziel. Jak wysoki cukier to rzucam wszystkim, wkurzam się o wszystko. Sama ze sobą nie wytrzymuję. Radziłam mu: załóż wątek na cukrzycowym forum: "poszkodowany mąż" – będzie ci raźniej. Nie założył. Pewnie tylko ja bym mu odpisywała na posty: "Wyjazd z forum!" A pan moderator by temat zablokował.
Chciałam jakąś pointkę z kolejnego ataku grafomanii na koniec dorzucić. Powodem rozchwianej cukrzycy (pomijając niedbalstwo czy niewiedzę) jest zawsze życie, codzienność, pośpiech, konieczność zajęcia się akurat czymś innym, problemy życiowe poważne albo drobniejsze – też podnoszą cukier albo sprawiają, że się o czymś zapomni. Ale przecież życie jest ważniejsze. Wiem, że gdyby nie to zabieganie wokół dzieci, było by prościej. Ale co to by było za życie bez nich? Tu mały wtręt sprzed dwóch tysięcy lat, że kto straci życie z Jego powodu, zachowa je. To mi pozwala nie załamywać się, gdy cukrzyca się rozbuja, to mnie podtrzymywał w czasie zagrożonych ciąż. Właśnie robię profile i usiłuję kolejny raz okiełznać moją chorobę. Na pocieszenie wszystkim, którym nie wychodzi, mimo starań.
Martaki