Witam
Mam 26 lat i od dwóch lat choruję na cukrzycę. Chciałam napisać coś o mojej historii, bo była naprawdę niepowtarzalna, dla mnie ma jakieś znaczenie symboliczne. Sama nie wiem po prostu wierzę w horoskopy i inne takie przepowiednie... Poza tym chciałam się podzielić z innymi cukrzykami moimi doświadczeniami.
Wszystko zaczęło się tak samo jak u innych, typowymi objawami choroby insulinozależnej typu I. I czasami jak czytam inne opowiadania to się uśmiecham po cichu do siebie, bo miałam takie same wrażenia. Chudłam bardzo i podobało mi się to. Myślałam, że to może jakaś grypa, albo angina. Strasznie dużo piłam. Wstawałam w nocy żeby jakoś dość do lodówki i wypijałam wszystko co było pod ręką. Od mleka po sok z ogórków kiszonych. Nie rozstawałam się z wodą mineralną. Po pewnym czasie zaczęły się u mnie inne objawy typu nieustające krwawienia miesiączkowe, pojawił się biały nalot na języku. Niestety ani ginekolog, ani nikt w mojej rodzinie, w której przecież mam dziadka chorego na cukrzycę od 40 lat, nie skojarzył tych objawów z cukrzycą. I tak brnęłam w to w jakimś takim zaślepieniu, nie przeczuwałam nic złego. Pech chciał, że w tym czasie, a był to wrzesień, postanowiłam z moim narzeczonym jechać na wakacje. Pech także chciał, że zamiast polskiego morza wybraliśmy sobie Egipt - 2 tygodnie. Lot samolotem jeszcze pamiętam, mimo że czułam się tragicznie. Ciągle chciało mi się pić, język przyklejał mi się do podniebienia.
Pierwszy dzień w hotelu też pamiętam, ale to wszystko co pamiętam z pierwszego tygodnia moich wymarzonych wakacji życia. Podobno drugiego dnia narzeczony zaniósł mnie do lekarza hotelowego, który niczego nie wykrył, dał mi jakąś kroplówkę, kilka tabletek. Powiedział, że chyba jestem w ciąży. Poczułam się lepiej za to następnego dnia już nie wstałam z łóżka. Jedyne co pamiętam jak w nocy mój narzeczony zastał mnie w ubikacji a ja krzyczałam że skarabeusze egipskie na mnie idą. Naprawdę miałam takie halucynacje od wysokiego poziomu cukru. Rano zawiózł mnie do szpitala, bo lekarz hotelowy rozłożył ręce.
Jeśli ktoś wie czym się jeździ w Egipcie , mam na myśli takie małe busiki, to może to sobie wyobrazić. Busik wyładowany Arabami i w środku ja, nieprzytomna. Nic nie pamiętam z tego, podobno mój stan był tragiczny. Granice śpiączki. Ale na szczęście tam byli bardziej kompetentni lekarze. Kilka różnych badań, ktoś pobrał mi krew i już było wiadomo. To jednak był najgorszy tydzień mojego życia. Po końskiej dawce insuliny, którą mi wstrzyknęli, aby zbić poziom cukru, podłączyli mnie do wszystkiego co tam mięli. Nawet do tlenu. Ci lekarze uratowali mi życie, ale najgorsze było to, że ja nic nie rozumiałam. Jedynie mój chłopak, który schudł w tym czasie sporo i wypalił tzw. "wagon" fajek przez 5 dni rozumiał.
Karmili mnie tam rosołkami egipskimi i ryżem. Szpital był z dala od Hurghady jakoś blisko pustyni. Ja nie mogłam spać całe dnie. Leżałam cała posiniaczona bo podobno pierwszego dnia bardzo się rzucałam w łóżku i nie mogli sobie ci lekarze dać ze mną rady. Mówiłam do nich po polsku a do mojego chłopaka po angielsku. Do tej pory się z tego śmieję. Codziennie rano słyszałam o 5 rano odgłosy z okolicznych 3 meczetów. Wrażenie było piorunujące. Po 5 dniach pozwolili mi się umyć i wstać z łóżka. Pierwsza próba postawienia nogi na podłodze skończyła się upadkiem. Zdałam sobie wtedy sprawę jak marne jest życie ludzkie. Jak niewiele trzeba żeby się przenieść na tamten świat.
Mój pierwszy tydzień cukrzycy był totalnym szokiem. Dostałam insulinę w buteleczce, strzykawkę i kilka długich igieł. Powiedzieli mi, że rano i popołudniu muszę to sobie wstrzykiwać w brzuch, nabierać odpowiednią ilość insuliny i wstrzykiwać. Pierwszego dnia się popłakałam. Zastrzyki robił mi mój chłopak bo ja sama nie umiałam. Nie wiem co ja wtedy myślałam, kazano mi od razu po powrocie do Polski iść do szpitala. Ale pozostało mi jeszcze 5 dni wakacji w Egipcie. Musiałam jakoś sobie dać radę. Bardzo dobrze to wspominam bo cała obsługa hotelowa wiedziała co się ze mną stało. Kelner przynosił mi wręcz śniadanie do pokoju, żebym się nie męczyła. Było mi wtedy ciężko chodzić. Nogi w kostkach były tak opuchnięte, że nie dawałam rady wcisnąć ich w żadne buty. Musiałam chodzić powoli na boso. Jeny co ja tam przeżywałam. Ale ciągle myślałam, że jak wrócę do Polski to coś mi dadzą coś tam zrobią i skończy się moje cierpienie. Niestety jak wróciłam poznałam prawdę o cukrzycy.
Nie wiem dlaczego jakoś nigdy nie zwróciłam uwagi na to co robi i jak robi to mój dziadek. Było to dla mnie stanem faktycznym, od kiedy się urodziłam, że dziadek ma cukrzyce. Nic o niej nie wiedziałam w rzeczywistości. Musiałam się jednak w końcu dowiedzieć. I tak żyję sobie z nią. Pogodziłam się ze wszystkim, ze skutkami... Ciągle mam nadzieję, że medycyna kiedyś pomoże nam cukrzykom oraz że posłowie nie będą bezlitośni i nie będą uchwalać krzywdzących ustaw o tym że nie będą nam czegoś finansować. Teraz dbam o siebie, o swoje zdrowie. Chodzę regularnie na badania. Mam dobre cukry, ale wiadomo czasami sobie pozwalam jak zwykły normalny człowiek, podjadam czekoladę, nawet czasem skuszę się na tort. I nie oprę się nigdy "ruskim" pierogom.
Także chciałam tylko pozdrowić wszystkich cukrzyków i życzyć im dobrych cukrów bo czego my możemy wzajemnie sobie życzyć :-) No i wytrwałości jak najbardziej. Cieszę się, że żyję, bo mogło być gorzej... Różne rzeczy się przecież słyszy o "egipskich ciemnościach"
Powodzenia
Aldon