Witam, chciałabym opisać swoją przygodę z cukrzyca. Kiedy dowiedziałam się, że zachorowałam byłam 25 letnią kobietą na studiach, pracującą i z wielkimi planami na przyszłość.
Dzień 28 luty 2002 rok obrócił moje życie o 360 stopni. Natłok informacji, szok i wielka niewiadoma, pierwszy zastrzyk, powrót do pracy, gdzie wszyscy oczywiście przywitali mnie bardzo miło, ale od tamtego czasu pojawiło się uczucie mi nieznane dotąd - litość. Litość i świadomość, że ludzie tylko dlatego się ze mną zadają bo jestem chora. Izolacja od ludzi. O związkach nie wspomnę, jak ciężko było cokolwiek stworzyć, a jak już się udało to szybko uciekałam, bo po czasie miałam wrażenie właśnie - litości. Tak na łatwiznę szłam i tak było mi dobrze, żadnego angażowania, tylko ja i mój wróg - cukrzyca.
W 2004 roku w lutym zaszłam w ciąże. Radość nieopisana, wreszcie będzie ktoś, kto będzie mnie na pewno potrzebował no i szansa na pogodzenie się z chorobą, bo jak wiadomo, w ciąży trzeba bardzo dbać o siebie. I tak było, było cudownie, pięknie, ślicznie, bajecznie. Ale niestety poroniłam. Cukrzyca - jeszcze większy wróg, bo odebrało mi nadzieje i szanse.
I znów zmieniło o 360 stopni. Wpadłam w głęboką depresje i wylądowałam w szpitalu. Od tamtego czasu nie mogę jej się pozbyć. Będąc w ciąży nie mieszkałam z rodzicami, żadnego oparcia nie miałam, a kiedy po szpitalu wróciłam do domu zamknęłam się w sobie. Znów tylko ja - cukrzyca i doszła jeszcze jedna sprawa - depresja i myśli samobójcze. Zaczęłam się leczyć, silne środki, żebym mogła funkcjonować, pracować, skończyć studia. I żadnej kontroli nad glikemiami. Lekarz stwierdził u mnie depresje lękową, stwierdził, ze boje się nagłego odejścia ludzi mnie otaczających, co miało miejsce przy poronieniu. I miał racje. Strach przed tworzeniem "czegoś" aby nie musieć tego tracić.
Miałam świadomość, że takim myśleniem żadnego związku nie zbuduje. Ale pojawił się ktoś, kto można powiedzieć przywołał mnie do porządku. Był strach, lęk, ale z drugiej strony było znów pięknie, ślicznie, sympatycznie i byłam szczęśliwa. I to było to, czego mi brakowało. Jednak znów zostałam sama. A dlaczego?? Bo ktoś się przestraszył mojej choroby, depresji i myśli samobójczych.
Usłyszałam prosto z mostu - ucieka od problemu. Kolejna porażka. Teraz nikt mnie nie przekona, że szczęście istnieje, ze znajdę osobę, która mnie zaakceptuje taką jaką jestem, która mi zaufa - a nie z powoduje, że duchowo umrę. Za wszelką cenę chce naprawić, to co straciłam, chcę żeby moje dolegliwości nie stanowiły przeszkody.
Proszę o szanse. Ja codziennie musze walczyć z lękami, z bólem, zastrzykami ... Jeśli to mi się nie uda - nigdy w życiu. Większość opowieści jest bardzo optymistyczna, moja niestety do takich nienależny.
Ewelina Antczak