Moja przygoda z cukrzycą zaczęła się na kilka dni przed moimi 13 urodzinami. Wiedziałam co to jest cukrzyca, czym grozi nie leczona. Wiedziałam o niej bardzo dużo, bo mój tato ma cukrzyce typu 2. Co prawda nie mam stwierdzonej cukrzycy, ale insulinę biorę już od dłuższego czasu. Byłam przerażona perspektywą, że będę uwięziona pomiędzy wstrzyknięciami insuliny, a kolejnymi pomiarami cukru. Wtedy bardziej chyba potrzebowałam psychologa niż lekarza diabetologa. Moje cukry wahały się cały czas. Ale na urodziny wypuścili mnie do domu.
Potem jakoś leciało, a cukry były w miarę dobre. Ale z czasem przestałam przestrzegać diety, myślałam, że jak zjem tylko trzoszkę nic mi nie będzie, ale było. Znowu trafiłam do szpitala. Po trzech miesiącach pobytu w domu (Szpital to dla mnie nie nowość. Praktycznie od 1998 r. co rok jestem chociaż raz w szpitalu. Bo oprócz cukrzycy mam jeszcze kamienie na nerkach, i problemy z przyswajaniem mleka przez mój organizm.). W szpitalu lekarze zdecydowali się że najlepszym rozwiązaniem będzie dla mnie insulina. I tak biorę ją do dzisiaj. 4 jednostki codziennie rano.
Dalej nie mogę się pogodzić dlaczego akurat na mnie to wszystko spadło? Dlaczego np. Ci wszyscy złodzieje, mordercy, dlaczego oni są zdrowi? Czy tak wygląda Boska sprawiedliwość?
Od czasu kiedy moja wiedza na temat cukrzycy jest dużo większa, moje życie bardzo się zmieniło. I to nie pod względem zmiany trybu życia, ale moje myśli i czyny nie są już tak spontaniczne jak kiedyś......
[nie podpisano]