Ponieważ staż mojej choroby jest jeszcze bardzo mały... bo zaledwie 1.5 roku jestem na etapie poznawania nowego sposobu życia, jaki przymusowo, bądź nie (takie ładne słówko - przeznaczenie) został mi nakazany. Zaczęło się standardowo, hektolitry picia, oczywiście dużo sikania no i najmniej przyjemne potworne osłabienie - 192 cm - 80 kg wagi i po wejściu na 2 piętro miąłem porządna zadyszkę.... Ale zbytnio się nie przejmowałem...myślałem może tak ma być, może po prostu mam gorsze dni...
No ale moja kochana mama postanowiła wysłać mnie na "profilaktyczne" badania krwi no i po wielkich trudach w końcu moja noga stanęła w drzwiach wejściowych z dumnym, bądź co bądź złowrogim napisem LABOLATORIUM ANALIZ LEKARSKICH. Trzeba wiedzieć, że cukrzyca w mojej rodzinie przez ostanie 3 pokolenia była stałym bywalcem... najpierw babcia, ciocia ... no i padło na mnie...
Cukier na czczo 200... Akurat wynik odbierałem razem z kumplem i mówiąc szczerze bardzo się zdziwiłem swoją reakcją. Potraktowałem to zupełnie na luzie z lekką nutką śmiechu... Mama oczywiście była mniej zadowolona i rozpłakała się rzewnie po spojrzeniu na wyniki będące swoistą wyrocznią mojego dalszego życia... Mnie to zupełnie nie obchodziło... nie traktowałem tego jako wyrocznię czy wyrok... pogodziłem się z nią od razu. Stwierdziłem, że ubolewanie nad swoim losem i zadawanie retorycznych pytań do zimnych i obojętnych na wszystko ścian w stylu „O, Boże, dlaczego to ja... co ja zrobiłem w życiu że tak mnie pokarało... co teraz będzie?” - jest naprawdę bezsensowne. Zupełnie mnie to nie interesowało, zresztą widok rozklejającej się mojej osoby niewątpliwie wywołałby u mojej mamy histerię... Kiepsko się złożyło... bo byłem akurat w samiutkim środku sesji na mojej " ukochanej" uczelni Politechnice Poznańskiej. No i oczywiście na pisemną matmę nie poszedłem, był to wierzchołek góry lodowej z której spadły na mój indeks dość spore kłopoty w postaci dwójki z matematyki... I niestety nie zaliczyłem tej jedynej matmy za drugim podejściem i tak moje studiowanie skończyło się w na przełomie I i II semestru... Oczywiście podczas egzaminu z matmy leżałem już na diabetologii w szpitalu niedaleko obok mnie... Spędziłem tam całkiem miłe (o dziwo) siedem dni... gdzie miłe i całkiem ładne panie lekarki i pielęgniarki przeprowadziły ze mną odpowiednią edukację na temat choroby... nauczyły mnie wstrzykiwać insulinę w brzuch (tego pierwszego razu nie zapomnę nigdy) i w nogę... Nauczyłem się obliczać wymienniki...dość mało skomplikowane zadanie jak na studenta Politechniki (byłego) ale w pewnym sensie było to coś nowego. No i pani lekarz z groźnym wzrokiem powiadomiła mi, że słodycze i tego typu jedzonko mogę sobie darować. W miejscowym bufecie troszkę dziwiłem się faktem, że kolega młócił ciastka popijając Coca Cola... skoro niedawno przyjęli go do szpitala z niebagatelną liczbą 800 cukru we krwi... no ale pomyślałem co tam...
Od tego momentu zrozumiałem, że tak naprawde, nie ma się czym przejmować, trzeba dbać i korzystać z życia... Sceny kolegów typu podawania na noc insuliny na jedzenie (w liczbie 10 jednostek) zamiast bazy... tylko utwierdziły mnie w przekonaniu o słuszności tej teorii... Codzienna wizyta na sali gimnastycznej lekko poprawiła moją kondycję fizyczną no i nauczyłem się też... ważnej wiadomości - wysiłek fizyczny zmniejsza cukier we krwi. Kolejna ważna informacja, zagnieździła się w mojej głowie i po tym 1.5 roku wiem że to bardzo ważna i cenna wiedza. Wspomnę tylko, że w szpitalu ważyłem 88kg (styczeń) a w wakacje ważyłem 105 kg. Pomyślałem... coś pożytecznego jednak z tej choroby jest.
W końcu dostałem wypis, i niepewnym krokiem ruszyłem do domu. Pierwszy raz poczułem się niepewnie... Lekarska opieka nagle znikła i trzeba było zacząć radzić sobie samemu. Na początku było trudno... non stop łaziłbym z kalkulatorem i linijką żeby być pewien czy dobrze dawkuję insulinę... ale z czasem zacząłem to robić na oko i do dziś radzę sobie całkiem sprawnie. Jeśli chodzi o akceptację nowego sposobu życia... to idzie mi to w miarę dobrze choć do końca nigdy jego nie zaakceptuję. Nie traktuje jej jako przyjaciela, daru czy jakiejś wielkiej choroby. Cukrzycę traktuje jako dodatek który nie pytany wkradł się do mojego życia i zrobił lekkie zamieszanie. Staram się nie rozpaczać nad swoją „chorobą”... na świecie jest wiele osób chorujących na choroby przy których cukrzyca jest małym, niechcianym pryszczem (chociażby rak). Tak naprawde to oni są chorzy... ja mam lekkie problemy ze zdrowiem, a właściwie z kontrolą cukru we krwi. Wiadomo, że nie leczona czy zaniedbana cukrzyca powoduje liczne powikłania choćby retinopatię czy uszkodzenie nerek i naczyń krwionośnych. Ale cukrzyk choć nieuleczalny może dbać i żyć, a chory na raka to wyrok i wielkie cierpienie często zakończone śmiercią.
Jedyne czego żałuję... to moje niespełnione aspiracje na chirurga... niestety z cukrzycą nie mam wielkich szans... zresztą byłoby to nieodpowiedzialne... przy stole operacyjnym nie można sobie pozwolić na zjedzenie cukru - bo np. mam lekkie niedocukrzenie. Drugim i ostatnim minusem jest co prawda niechciane... odizolowanie się od ludzi, a zwłaszcza od płci przeciwnej... Teraz jest już lepiej... a nawet dobrze, choć lęk przed związkiem z dziewczyną troszkę pozostał. Czasami bałbym się... żebym nie umarł za wcześnie tzn. przed moja „żoną”... żeby nie została sama (opcjonalnie z maluchami). Ale chce mieć dziewczynę, szukam i mam nadzieje znajdę... ale taką która mnie zrozumie, moją chorobę, moje przemyślenia. Najlepiej gdyby byłaby to cukrzyczka...No ale dość tych smutów. Wszelkie zgłoszenia cukrzyczek przyjmuję na mój mail vilgerfortz@wp.pl :)))))
Życie jest piękne i szkoda go zmarnować przesiadując w domu i oglądając głupie i nic nie dające programy pokroju Big Brother czy Jestem Jaki Jestem. Jestem typowym romantykiem... i romantyzm to jedna z rzeczy która utrzymuje mnie przy życiu oprócz muzyki. Romantyzm w dzisiejszych czasach jest jak ostatni mamut w erze lodowcowej. Nikt go nie potrzebuje... nikt się nim nie interesuje... zamiast randki lub spotkania na łonie natury czy w zacisznym domu oświetlonym świeczkami świecącymi w takt nastrojowej muzyki, pisaniem wierszy i czytaniem książek... teraz ideałem randki jest wizyta na "dysce" przy kuflu smakowitego piwa. Zero romantyzmu który powinien być jednym z głównych elementów spotkania razem dwojga ludzi...
Ehhh rozgadałem się... Czytajcie książki, piszcie wiersze, słuchajcie muzyki (byle ambitnej)... Cukrzyca nie może zawładnąć waszym życiem...nie starajcie się do końca podporządkować swojego życia cukrzycy...bo szybko staniecie się jej niewolnikami... Dzisiaj radżę sobie nieźle... poziomy glikiemii wahają się w granicach 70-140 cukru we krwi. Staram się żyć aktywnie... mam zamiar wrócić do trenowania tenisa stołowego...skończę swoją szkole czyli Medyczne Studium Zawodowe i mam nadzieję uczyć się dalej na Promocji Zdrowia na Akademii Medycznej. Choć pomagać ludziom... bo to najpiękniejsza i najbardziej satysfakcjonująca praca jaką można sobie wymarzyć. Pozdrawiam wszystkich cukrzyków... Trzymajcie się i nie dajcie.
P.S. Nie wkurzajcie się na mój lekko żartobliwy styl o pisaniu o rzeczach naprawdę ważnych ale naprawde taki mam do tego stosunek - Z uśmiechem na twarzy :))))))
Łukasz Piosik