Sylwia Szparkowska, Rzeczpospolita
Od ponad tygodnia na biurku wicepremier Zyty Gilowskiej leży projekt określający, do jakich leków powinno dopłacać państwo.
Niemal za każdym razem, gdy powstają nowe listy refundacyjne, zaczyna się zamieszanie. Lekarze i pacjenci żądają, by dopisać potrzebne im leki, urzędnicy obawiają się, że dodatkowych obciążeń nie wytrzyma budżet Narodowego Funduszu Zdrowia. Tym razem zmiana list refundacyjnych nałożyła się na zmianę rządu, więc i chaos jest większy.
Projekt list refundacyjnych, czyli listy leków, do których dopłaca państwo, rząd PiS przygotował kilka tygodni temu. W spisie znalazły się 23 nowe substancje (mogą one występować w różnych dawkach i formie, np. tabletek i zastrzyków).
Według Ministerstwa Zdrowia zmiany mają kosztować budżet NFZ około 220 milionów złotych.
- Chcemy, by pacjenci mieli dostęp do nowych leków. Oczywiście nie udaje nam się załatwić wszystkiego. Na dopisanie do list czekają farmaceutyki na astmę, reumatologiczne, nowe medykamenty na cukrzycę i na ADHD - mówi wiceminister zdrowia Bolesław Piecha. - Jednak znacznie poprawi się sytuacja chorych na padaczkę, schizofrenię, niektóre choroby kardiologiczne. Czekamy na podpis ministra finansów, który jest konieczny, by listy weszły w życie.
I właśnie o ten podpis toczy się największy spór.
Ministerstwo Finansów broni się przed wzięciem całej odpowiedzialności na siebie: - Prace nad refundacją leków prowadzi głównie Ministerstwo Zdrowia. My odpowiadamy tylko za część finansową. Niczego nie opóźniamy. Negocjacje między naszym resortem a resortem zdrowia wciąż trwają - tłumaczy rzecznik resortu Jakub Lutyk.
Sytuację komplikuje jeszcze fakt, że o niepodpisywanie list apeluje kandydatka na ministra zdrowia Ewa Kopacz.
- Niektórzy eksperci ostrzegają, że nowe leki będą kosztowały państwo znacznie więcej, niż obliczył rząd - denerwuje się posłanka Platformy Obywatelskiej. - Jeśli to my mamy odpowiadać za kształt służby zdrowia przez najbliższe cztery lata, powinniśmy mieć też wpływ na to, do jakich wydatków się zobowiązujemy.
Największe kontrowersje budzą nowoczesne leki kardiologiczne i jeden z leków na schizofrenię, którzy jest droższy niż dotąd używane, ale wystarczy go przyjmować raz na dwa tygodnie. Być może więc wielu chorych przerzuci się na wygodniejszy dla siebie specyfik.
Gorzej z chorymi na serce - mogą masowo zacząć brać nowe leki obniżające poziom cholesterolu, które będą znacznie tańsze.
"Polskie Towarzystwo Farmaceutyczne ostrzegło mnie, że dodatkowe koszty wynikające ze zmian na listach mogą przekroczyć 2 miliardy złotych. Takie pieniądze nie są przewidziane w budżecie NFZ" - napisał w blogu senator PO Władysław Sidorowicz w tekście zatytułowanym "Gorący kartofel".
Piecha zapewnia: - Wszystko dokładnie policzyliśmy. Wszystkie refundowane leki są na receptę. Wiemy, ile jest osób, które powinny je przyjmować. Gdyby lekarze nadużywali prawa do przepisywania specyfików, mamy instrumenty prawne, by ich ukarać.
Ile zapłacą chorzy?
Ministerstwo Zdrowia proponuje, by do list refundacyjnych dopisać 23 nowe substancje.
Dostęp do nowych leków mieliby dostać chorzy na schizofrenię, padaczkę, osoby po zawale serca.
Więcej ma być leków na jaskrę i nienarkotycznych leków przeciwbólowych. Na listy wpisano nowoczesne leki na występującą u palaczy przewlekłą obturacyjną chorobę płuc.
Dopisano też leki przyjmowane przez chorych po przeszczepach, w tym nową substancję podawaną po przeszczepie serca. Jeśli zmiany wejdą w życie, skorzystają pacjenci: np. lek na schizofrenię kosztujący do tej pory 800 zł ma teraz kosztować ok. 400 zł.
Z tej kwoty pacjent zapłaci jednak tylko 3,20 zł. Resztę dopłaci państwo. Za lek na padaczkę, który w tej chwili kosztuje chorego 357 zł, pacjent zapłaci 105 zł. Resztę dopłaci NFZ.
Foto: www.sxc.hu