Hej. Mam 21 lat. Od dwóch lat choruje na cukrzyce. A to było tak...
Od pewnego czasu czułam się źle. Brało mnie na wymioty, ciągle chciało mi się spać. Poszłam do ginekologa, który stwierdził 6 tydzień ciąży. OK, pomyślałam, dam rade. Po 2 tygodniach zaczęłam krwawić. Trafiłam na oddział ginekologii.
Tam dowiedziałam się, że nie jestem w ciąży tylko mam cukrzycę i to ona wywołała zaburzenie okresu. Z ginekologii trafiłam na oddział wewnętrzny. Przez tydzień wyrównywali mi cukier, który po przybyciu do szpitala wynosił 560. Gdy wyszłam zostałam skierowana do diabetologa.
Ten zabrał mnie na swój oddział w innym szpitalu. Przez 2 tygodnie uczyłam się wstrzykiwać sobie insulinę, obliczać jednostki chlebowe, dowiadywałam się co mogę jeść a co jest nie wskazane. Byłam przerażona. Nie umiałam sobie poradzić z brakiem słodyczy, które uwielbiałam. Schudłam strasznie i czułam się do niczego. Bałam się odtrącenia przez przyjaciół. Miałam straszną depresje.
W zeszłym roku w październiku urodziłam córkę. A w sierpniu wyszłam za mąż. Przez całą ciąże musiałam jeździć do kliniki w Poznaniu. Strasznie byłam na to zła. Tym bardziej że i tak rodziłam w Lesznie, bo do Poznania nie zdążyłam.
Urodziłam zdrową i śliczną córkę. Na szczęście ona nie ma cukrzycy. Od pewnego czasu nie mogłam sobie poradzić z wysokim cukrem. Gdyby nie fakt, iż dostałam staż w ośrodku zdrowia, pewnie nadal miałabym wysoki cukier. Lekarz i pielęgniarki pilnują mnie. Tłumaczą, że cukrzyca jest straszną chorobą, która wykańcza powoli organizm. Dzięki nim dbam o siebie. Ale ciągle zadaje sobie mnóstwo pytań: "Dlaczego ja, zdrowa dziewczyna która nigdy nie chorowała? Przecież w mojej rodzinie nie ma cukrzyków". I nadal nie znam odpowiedzi.
Aneta