Do sportu właściwie ciągnęło mnie od zawsze, lecz nie miałam możliwości (czy raczej cierpliwości) uprawiania jakiejś konkretnej dyscypliny przez dłuższy czas. Dlatego swoje sportowe zainteresowania skierowałam ku górom, tj. wędrówkom z plecakiem oraz narciarstwu. Poza tym z Katowic w Beskidy mam całkiem blisko. Miłość do gór zaszczepili we mnie, jeszcze w dzieciństwie, rodzice. To z nimi (jeszcze jako zdrowa osoba) poznawałam pierwsze turystyczne szlaki, noclegi w schroniskach i próbowałam wspinaczki po tatrzańskich turniach. Cukrzyca wcale nie pozbawiła mnie mojej pasji. Nadal włóczę się z plecakiem, ale nigdy nie robię tego w pojedynkę. Po prostu boję się, że dopadnie mnie nagła hipoglikemia (coraz słabiej ją odczuwam, dopiero przy poziomie ok. 45 - 50) i nie zdążę sama w porę zareagować.
W górach czuję się jak zdrowa osoba. Cukier niski (czasami za bardzo), dawki insuliny znikome, a nawet z niektórych rezygnuję całkowicie (z resztą za radą i wiedzą diabetolożki).Wtedy nareszcie mogę delektować się jakimś (kiedy indziej zakazanym) batonikiem czy ciastkiem. Wszystko to sprawia intensywny wysiłek fizyczny. Czuję wtedy, że cukrzyca jest daleko ode mnie, że jest tylko jakimś nierealnym snem.
Oczywiście nie tylko góry wypełniają mój wolny czas. W dni powszednie po prostu dużo chodzę (właściwie są to intensywne marsze). Zauważyłam, że już nie potrafię normalnie spacerować. Zawsze pędzę jakbym w nogach miała motorek. Od tych ciągłych marszów mam niezłą kondycję. Przydaje się ona w zimie do szusowania na nartach, bo i to uprawiam (i nigdy sama). Do plecaka wrzucam glukometr, wstrzykiwacz ( po mojemu "pikacz"), termos z gorącą herbatą, jakąś kanapkę, coś słodkiego i jeżdżę, jeżdżę i jeżdżę do upadłego. Żyć, nie umierać!
Niecały miesiąc temu spędziłam dwa tygodnie nad morzem na turnusie rehabilitacyjnym. Tam miałam możliwość spróbowania nordic walking. Marsze odbywały się brzegiem morza, boso. Jest to bardzo fajna rzecz. Nogi nie męczą się tak bardzo, za to pracują ręce i cala reszta ciała. Nie wiedziałam, że od chodzenia mogą boleć ręce!
Ostatnio zachciało mi się jeszcze wzmocnić mięśnie w mniej naturalny sposób, a mianowicie na siłowni (sztangielki, jakiś atlasik i te rzeczy). Pot leje się strumieniami, mięśnie bolą, ale to jest sama przyjemność. Wtedy czuję, że żyję i mogę wszystko.
Moim marzeniem (z resztą niejedynym) na najbliższą przyszłość jest znowu umieć robić pompki oraz powrócić do uprawianego kiedyś karate kyokushinkay, które przed chorobą trenowałam przez ponad 10 lat. Jestem dobrej myśli.
Sport, a właściwie każdy rodzaj ruchu, jest ogromnie ważny i potrzebny w życiu człowieka. Szczególnie diabetyka, o czym nie muszę nawet nikomu wspominać. W końcu liczy się jakość życia, a za tym idzie i jego długość (ja zamierzam żyć co najmniej do setki). Może doczekam w dobrym zdrowiu, aż NFZ zrefunduje wszystkie insuliny, pompy i inne udogodnienia potrzebne każdemu cukrzykowi. Czego i Wam życzę.
Joasia
(dane do wiadomości Redakcji)