Po dwóch latach wszystko się zmieniło - zacząłem liczyć kalorie, dbać o siebie. Mama uznała, że mogę sobie dać sam radę i odpuściła sobie kontrolowanie mnie. Dostałem też wiele wolności, i był to wspaniały dowód zaufania ze strony rodziców.
Pięknie się zaczęło! Wędrowałem sobie po Polsce autostopem. Miałem w plecaku strzykawki, insulinę i co ważne, zaświadczenie, że choruję. To dla policji kochanej, dla której strzykawka insulinówka oznaczała ćpuna. Ale jakoś się udawało wszystkich przekonać i mogłem wędrować dalej.
Ile w tym było sportu? A no tyle, ile sobie przeszedłem, gdy nie mogłem stopa złapać. Nigdy nie byłem zbytnio czynny fizycznie, zawsze wolałem siedzieć sobie z książką. Wiem jedno - przez te swoje wędrówki, spotykanie innych ludzi, poczułem, że nie jestem takim "inwalidą i defektem" jak myślałem. Poznałem swoje ciało, swoją cukrzycę, nauczyłem się dawać sobie radę.
Lubię chodzić. No może nie po górach, ale po prostu, po mieście - najczęściej z aparatem. Chodzę wtedy sobie w swoim własnym tempie, swoimi własnymi ścieżkami.
Raz kiedyś pomyślałem, że mogę się sprawdzić. Postanowiłem iść na pielgrzymkę na Jasną Górę. Bagatela - 300 kilometrów. Lekarz na początku nie chciał się zgodzić, ale jakoś się dał ubłagać.
Poznałem tam fajnych ludzi, i co najważniejsze - sprawdziłem się. Szedłem jak inni, dawki insuliny spadły o połowę, a w pewnym momencie obiadowej wcale sobie nie robiłem. Moje nogi, pomimo, że dostały niezłą szkołę stały się o wiele zdrowsze i sprawniejsze. Przeszły bóle i przykurcze.
Niestety, obecnie jestem typowym okazem "kanapowca brzuchatego". Od czasu do czasu próbuję sobie narzucić jakiś reżim wysiłkowy, ale z miernym skutkiem. Jednak nadal wole przejść parę przystanków niż jechać autobusem. Czasem ambitnie robię brzuszki, przysiady, skłony - ale zapału starcza mi na tydzień-dwa.
Czasem na forach, czy w rozmowie ze znajomymi mądrze się, że cukrzyk jest swoim własnym lekarzem. I sam powinienem siebie posłuchać: przecież dozując sobie odpowiedni wysiłek, dietę i leki mogę dożyć setki... wnuków :)
Najwyższa więc pora wziąć się za siebie, ruszyć grube dupsko zza biurka i zacząć chodzić, biegać może? Mam ten plus, że mieszkam na wzgórzu i w bloku bez windy.
Nic, tylko chodzić, chodzić i chudnąć, wysmuklać się, kupować ciuchy w mniejszych rozmiarach, brać mniej insuliny i być coraz szczęśliwszym.
Czego i Tobie życzę.
Jarek
(dane do wiadomości Redakcji)