Cieszyłam się bardzo. Zawsze ważyłam kilka kilogramów za dużo i nagle stałam się wysoką, smukłą dziewczyną. Niepokoiło mnie tylko to, że ciągle chciało mi się pić i coraz częściej byłam zmęczona. Cóż, zaczęło się lato i myślałam, że to wina upałów.
Skończyłam właśnie drugi rok studiów. Chciałam odreagować stresy egzaminacyjne i sięgnęłam po kryminały medyczne. Bohaterami jednej z książek było małżeństwo lekarzy. Żona od dzieciństwa chorowała na cukrzycę. Jak każda para mieli swoje lepsze i gorsze dni, problemy osobiste i zawodowe. Nie będę jednak ich opisywać.
Obok głównego wątku przez książkę przewijało się też dzieciństwo kobiety i początki choroby. Objawy opisane przez autora przypominały to co działo się ze mną. Nie chciałam w to wierzyć, ale postanowiłam zrobić sobie wszystkie badania. Moje obawy okazały się prawdą! Poziom 298 przed śniadaniem. Nie wierzyłam, dalej nie wierzyłam! Robiłam kolejne badania i nie chciałam iść do szpitala. Na zawsze zapamiętałam twarz mojej mamy, kiedy powiedziałam, że jestem chora na cukrzycę. Płakała ona, płakałam ja. Spod oczu schodziła mi skóra.
Poszłam do szpitala i usłyszałam od pani pielęgniarki, że do końca życia będę robiła sobie zastrzyki. Chciałam umrzeć. W szpitalu spędziłam 17 dni. A potem zaczęła się moja walka z całym światem i nieustanne poszukiwanie odpowiedzi na pytanie "Dlaczego ja?!" Skąd taka kara, przecież było tylu innych ludzi. Miałam tyle planów, marzeń, tyle życia przed sobą.
Dlaczego?
Zbliżało się rozpoczęcie roku, nie chciałam wrócić na studia, z nikim się nie spotykałam. W domu wszyscy schodzili mi z drogi. Byłam nieznośna. Moim ulubionym zajęciem było zamykanie się w pokoju ze słoikiem konfitur, tylko po to aby innym dokuczyć. Nie lubię konfitur. Wiem, byłam okropna. Bardzo tego żałuję i bardzo się wstydzę.
Długo trwało zanim pogodziłam się z tym, że jestem chora. Dziś mam prawie 26 lat i już 6 lat żyję z cukrzycą. Moja pielęgniarka mówi, że cukrzyca to tak jak mąż - trzeba ją kochać i o nią dbać. Dzięki ludziom, którzy byli zawsze koło mnie jestem jak jestem. Dzięki moim rodzicom, siostrze, przyjaciołom i lekarzom. Najwięcej zawdzięczam mojej mamie, która przekonała mnie do tego żebym skończyła studia i nie poddawała się, chociaż wiem, że jej samej było bardzo ciężko. Udało się.
Może w końcu mama też uwierzyła, że mnie już nie jest tak źle. Kilka miesięcy temu oglądałyśmy w telewizji program o osobach niepełnosprawnych. Dziewczyna na wózku inwalidzkim śpiewała piosenkę E.Geppert "ja się nie skarżę na swój los, potulna jestem jak baranek ...". Przytuliłam się mocno do mamy i płakałam. Zrozumiałam wtedy, że mam w życiu dużo szczęścia.
Grażyna