Siema!
Nazywam się Małgosia. Mam 16 lat. Od roku choruję na cukrzycę i jest mi z tą chorobą całkiem dobrze.
Na początku było naprawdę źle, więc rozumiem osoby, które nie umieją się pogodzić z tą chorobą… w sumie czy to w ogóle można nazwać „chorobą”… raczej „dolegliwością”. Pogodziłam się już z ową „dolegliwością” – wiem, że to łatwo powiedzieć, jednak inaczej po prostu nie można jak tylko nauczyć się z niż żyć. To głównie dzięki mym rodzicom oraz oddanym przyjaciołom :). Oczywiście, początki były dosyć ciężkie. Zawsze mnie wkurzało to jak mama się pytała: „Gosiu, i jak tam cukier?” I jak mówiłam np. 220 to od razu - panika.
Powiedziałam więc że nie będę rozmawiać więcej na temat moich cukrów, bo to nie prowadzi do żadnych pozytywnych wyników. Mama źle to odbierała więc nie będę o tym mówić. Uff, nareszcie mam spokój!!! Teraz na luziczku gadamy o tej „dolegliwości” i razem staramy rozpatrywać nieudane cukry. :) A jak opowiadałam znajomym o cukrzycy to były różne reakcje: jedni pytali czy to zaraźliwe :), inni się z deczka strachali, a inni to przyjęli jakbym powiedział że mam grypę. Także było dosyć dobrze. (ciekawe jak będzie w liceum.. ale pewnie też dobrze).
Podsumowując, każdemu życzę, by umiał zgrać się z cukrzycą, by umiał znaleźć 2 miejsca w świecie: dla niej i dla siebie. Dopóki ta „choroba” jest nie wyleczalna, dopóty nie można z nią walczyć – bo to tak, jakbyśmy walczyli sami ze sobą. Może jestem niepoprawną optymistką, ale mam nadzieję, że jacyś odkrywcy wynajdą „coś” na pobudzenie samoczynnego wytwarzania insulinyi (pobudka, maleńka! :)) – w końcu technika idzie do przodu, że hej…! pa
Gosia
PS. Pozdroffka dla wszystkich! 3majcie się cieplutko! nerqa !