Dla moich kochanych rodziców, którzy zawsze mnie wspierali. Mimo tego, że często ich zawodzę i powoduje smutek na ich twarzach. Dziękuje im za to, że byli, są i będą. Kocham was, chociaż często wam tego nie mówię.
Czym byłoby życie bez niespodzianek. Każdy następny dzień to niespodzianka, wielka niewiadoma. Nawet jak sobie coś zaplanujemy nie mamy pewności czy to się spełni. Bo gdyby tak było nie było by niespodziewanych śmierci lub różnych katastrof, o których człowiek nawet nie śnił. Życie uczy nas od małego, że wszystkie plany mogą ulec zmianom lub w ogóle mogą zostać zniszczone. Każdy może się zastanowić, dlaczego ich to spotkało? Dlaczego sąsiadka ma lepiej niż ja? Czemu ona zazdrości różnych rzeczy? Ona nawet nie wiele ile bym jej oddała by mieć życie takie jak ona. Bez problemów i chorób. Niestety ja już nic nie zmienię. W moje życie wdarła się jedna mała, a może wielka rzecz. Jest nią cukrzyca. Po prostu zmieniła moje życie.
Ten dzień
Wiem, że ten dzień zapamiętam do końca życia. Zwykła środa, ludzie szli do pracy, uczniowie do szkoły. Pęd życia. Brak czasu na zwykłe rodzinne śniadanie. Tylko ten pośpiech. Tu dziecko do przedszkola, za chwilę spotkanie z prezesem. Ja w wieku 12 lat myślałam o dorosłości. Byłam przerażona. Nie wiedziałam, że dorosłość miała przyjść prędzej niż jej się spodziewałam.Dawno tak źle się nie czułam. Popękane kąciki ust, ta okropna senność. Lodówka dla mnie była ciągle otwarta. Tu kanapka, tam jogurt. Dawka kalorii? Zapewne większa niż u niektórych sportowców. Lecz byłam ciągle głodna. Może jakbym była starsza to bym się cieszyła, że jem i nie tyję. Waga ciągle mi spadała. Jak pomyślę, że ciągle mogłam jeść i pić, a nie czułam tego. Ciągle tylko piłam i jadłam, albo spałam. Chudłam i nikłam w oczach. Jak to moja mama powiedziała, "cieszyłam się, że to nie białaczka". Z dnia na dzień czułam się słabiej. Ale myślałam, że to normalne. Dużo nauki, stres związany z szkołą. Lubiłam ćwiczyć na wychowaniu fizycznym. Teraz sobie sama się dziwię. Ale wtedy ta lekcja mnie przerażała. Jedno okrążenie stadionu, a ja już nie miałam siły, czułam każdy mięsień. Nocne skurcze łydek. Nie wiadomo jakby o było, gdy nie okresowe badania w szkole. Od pielęgniarki dostałam skierowanie: "podejrzenie skrzywienia kręgosłupa".
Było wiadomo, że mam cukrzycę
Pamiętam, że to był wtorek i poszłam do lekarza. Mama zabrała skierowanie na morfologię. Uznała, że lepiej sprawdzić czy wszystko jest w porządku. Wracając byłam taka głodna, że nie mogłam oprzeć się pokusie i nie wejść do cukierni. Co z tego, że w domu już był obiad. I tak kupiłam sobie pączka, który mówił "zjedz mnie". Następny dzień rano... badanie krwi wyjaśniło wszystko. Morfologia była zbędna. Wystarczył zapach acetonu i cukier 356 by było wiadomo, że mam cukrzycę.Resztę pamiętam jak przez mgłę. Tata zwolnił się z pracy, pakowanie torby, jazda do Torunia, izba przyjęć. I jedna myśl: "mam cukrzycę, pewnie to taka choroba jak grypa, poleżę trochę w szpitalu i wyjdę zdrowa". Niestety w ciągu 2 godzin dowiedziałam się okrutnej prawdy. Cukrzyca to choroba przewlekła, do końca życia. Łzy ciekły mi same z oczu, gdy leżałam w tej zielonej sali szpitalnej. Z jednej strony kroplówka, z drugiej pompa insulinowa. Wolno pić tylko wodę. Nie zdawałam sobie sprawy, że to początek walki. Walki i przetrwanie. O zdrowe narządy wewnętrzne, dobre samopoczucie. Nigdy cukrzycy nie traktowałam jak przyjaciółki. Dla mnie to wróg. I wiem, że tak już zostanie.
Poradniki o cukrzycy nie napiszą nam jak żyć i nie poddawać się. Suche fakty i porady. Lecz każdy cukrzyk wie. Każda cukrzyca jest inna. I może są jakieś wspólne reguły, ale każdy powinien pamiętać "jak dbasz, tak masz". Ja wiem jedno. 27 kwietnia 2005 r. na zawsze pozostanie w mojej pamięci. I niestety to nie będą miłe wspomnienia.
Pobyt w szpitalu
Szpital. Każdy dzień taki sam. 7.00 pobudka, ale teoretycznie, o 6.00 mierzenie temperatury, więc siłą rzeczy i tak człowiek wtedy się budził. Nocne zmienianie kroplówek. Gdy była miła pielęgniarka człowiek nawet tego nie czuł. Ale jak w każdym szpitalu znajdą się pielęgniarki z piekła rodem, które specjalnie szarpią te wężyki i budzą. Ma się uczucie, że robią to specjalnie. Jak one nie mogą spać to czemu ty masz spać. Już pierwszej nocy wyrwałam sobie tak zwanego motylka. Nocny spacer do zabiegowego, kolejne wkłucie w żyłę. Po prostu żyć, nie umierać. O 7.00 mile salowe i pielęgniarki wchodziły do sali i kazały wstawać, myć się. One w między czasie ścieliły łózko. Ktoś by pomyślał, że normalnie jak w hotelu. Budzą, ścielą i czasem śniadanie przyniosą, jak jesteś podłączona pod kroplówką.Potem było trzeba przeważnie iść do zabiegowego, pobranie krwi, zmiana opatrunków. Rutyna szpitalna. Śniadanie, każdy szedł o 8.00. Cukrzycy wiedzieli, że oni muszą czekać by insulina się wchłonęła. Na początku tego nie rozumiałam, ale szkolenia wszystko wyjaśniły. Jak nie miałam badań to szłam z mamą na szkolenia. Dowiadywałam się różnych rzeczy o cukrzycy. Notatki, ulotki, książki. Wszystkiego musiałam się nauczyć. Nie mogłam zrozumieć dlaczego ja? Nie wyobrażam sobie, że idąc do sklepu, będę musiała sprawdzać na produktach tabelki. Nigdy nie obchodziło mnie to ile jest węglowodanów w twixie lub marsie. Kolejnym szokiem było, że zawsze myślałam, że cukrzyca jest od jedzenia słodyczy i tego właśnie powinno się wystrzegać. Ale usłyszałam, że trzeba ważyć każdy produkt spożywczy.
Smutek i złość
Ciągły głód powodował smutek i złość. Mama przyjeżdżała do mnie z torbami pełnymi warzyw, które mogłam jeść bez ograniczeń. Ale i tak byłam ciągle głodna. Rodzice zapewnili mi bym nie nudziła się w szpitalu, książki, gazety, telewizor. Mama siedziała ze mną całe dnie, a ja i tak byłam zła jak już jechała. Teraz wiem, że byłam wielką egoistką. Ale wtedy o tym nie myślałam. W szpitalu obiad był o 12.00, kto normalny je obiad w domu o godzinie 12.00?! Mając cukrzycę dostawałam lepsze jedzenie niż pozostali pacjenci. Żadnych szarych sosów i mięsa z dziwnego pochodzenia. Po szkoleniach, przeważnie leżałam w łóżku podłączona do tych kroplówek. Mama siedziała przy mnie, wołała pielęgniarki kiedy kroplówki się skończyły. O 21.00 oddział szpitalny otaczał sen. Kiedy człowiek nie ma co robić, i ma dość wszystkiego szybko zasypia.Dzień, w którym przyszła do mnie pięlegniarka oznajmiając, że mam podać sobie insulinę. Pokazała mi peny i wytłumaczyła jak mam podawać insulinę. Pierwsze ukłucie, które sobie zrobiłam było w udo. Pamiętam, że ręce mi się trzęsły. Ale jakoś sobie poradziłam. Mogłam już rzadziej mierzyć cukier. Ponieważ mój organizm przyzwyczaił się do insuliny, którą podawano mi dożylnie, a potem podskórnie. Ale były też efekty uboczne. Zamazany wzrok, nie widziałam nic wyraźnie, jeszcze jak było coś daleko to mogłam to przeczytać, ale książki lub notatki ze szkoły nie byłam w stanie przeczytać. Koleżanka, którą poznałam w szpitalu, czytała książki na głos. Jeszcze nawet pamiętam jaka była to książka "Oskar i pani Róża" po tej lekturze zrozumiałam, że niektórzy mają gorzej niż ja.
Leżałam w szpitalu już dwa tygodnie. Zostałam przebadana na wszystkie możliwe strony. Na szczęście nie miałam jeszcze żadnych powikłań.
W jeden piątek mama nie mogła przyjechać, ponieważ miała dużo spraw do załatwienia w miejscu zamieszkania. I wtedy na cały dzień przyjechał tata. Tego dnia zaczęłam wymiotować. Znowu wylądowałam pod kroplówką. W towarzystwie rodziców i siostry, którzy przejeżdżali rano spędziłam weekend pod kroplówką. W szpitalu odwiedzała mnie też pozostała rodzina. Co było mile, ale denerwujące, bo każdy się pytał jak się czuję z cukrzycą. Głupie pytanie. Jak mogłam się czuć...
Powrót do domu
Wychodząc ze szpitala, miałam tyle rzeczy jakbym wracała z wakacji. Dostałam także od rodziców mały bukiecik kwiatków ze strachem na wróble. Moja mama powiedziała, że idąc do szpitala miałam takie oczy jak ten strach.Zaopatrzona w glukometr, peny, artykuły i pomoce naukowe o cukrzycy wracałam do domu. Za tydzień miałam wrócić, ale już do poradni diabetologicznej, gdzie poznałam nową panią doktor. Dostałam zwolnienie lekarskie na dwa tygodnie. Wiedziałam, że już na pewno nie wrócę do szkoły do końca maja. Pierwsze dni w domu były ciężkie. Mieszkanie, a dokładnie kuchnia była przygotowana na powrót małego cukrzyka do domu. Waga na blacie, kody zawieszone na ścianie, lodówka zaopatrzona produktami z niskim poziomem węglowodanów i oczywiście pełno warzyw. Nie zapomnę jak po śniadaniu miałam cukier 286. Pierwszy raz taki wysoki cukier i tak się bałam, że trafię znowu do szpitala. Piłam tylko wodę i mierzyłam cukier co 10 minut.
Wizyta u diabetologa
Pierwsza wizyta u diabetologa, była długa i bardzo dokładna. Miałam uczucie, że Pani doktor moją mamę przeciąga przez magiel. Pytała o takie rzeczy jak: ile miesięcy moja mama karmiła mnie piersią, czy piłam mleko kozie. Dostałam kolejne zwolnienie i do szkoły wróciłam w drugi tydzień czerwca.Zaczęłam przyzwyczajać się do tego, że mam cukrzycę. Ale dzisiaj już wiem, że do tego można się przyzwyczaić, ale nie można zapomnieć. Można udawać zdrową osobę, ale to tylko sobie samemu człowiek szkodzi.
Wzór do naśladowania
Po 7 latach choroby, po 11 pobytach w szpitalu. Hipoglikemie zdarzały się często. Strata przytomności, karetka, szpital. Ale dziś już wiem, że dla cukrzyka najgorsza jest kwasica ketonowa, która wyniszcza organizm od środka i trwa długo odbudowanie tego co zniszczyła. Kwasica jest jak tornado, sieje spustoszenie. Natomiast hipoglikemie bym nazwała obfitym deszczem, który robi duże kałuże, które szybko się wchłaniają i nikt o nich po kilku dniach nie pamięta.Możliwe, że kiedyś stanę się wzorem do naśladowania w chorobie. Ale wewnątrz czuję, że jeszcze do tego nie dorosłam, nadal ze mnie mała dziewczyna, która by chciała być zdrowa. Kiedyś przestanę zawodzić i oszukiwać siebie samą. Wiem, że wtedy moi rodzice będą ze mnie dumni.
rudaweoczy