Strona główna
  1. Wiadomości
  2. O cukrzycy
  3. Porady
  4. Sprzęt i leki
  5. Więcej
  6. Przydatne
  7. O portalu
diabetyk24.pl
Accu-Chek Instant

Zobacz nagranie 5. Wirtualnej Konferencji mojacukrzyca.org

FreeStyle Libre 2

Ypsomed

Światowy Dzień Cukrzycy
Artykuły
O cukrzycy
Cukrzyca typu 2
Odżywianie
Pompy insulinowe
Monitoring glikemii
Glukometry
Nakłuwacze
Peny
Insuliny

Dodaj komentarz
Komunikaty

Choroba mnie nie ogranicza

źródło: Zdrowie w Krakowie, dodano: 7 kwietnia 2010 r.



Rozmowa z Wojciechem Sarną - poszukiwaczem ekstremalnych doznań i nieograniczonej przestrzeni. 27 lutego 2010 r. zdobył Elbrus (5642 m n. p. m.) -najwyższy szczyt Kaukazu. Wspiął się na ośmiotysięcznik Cho Oyu w Himalajach (8201 m n. p. m.), siedmiotysięczniki w Pamirze i Tien Shanie, ma za sobą także inne wyczyny - wyprawę na motorze z Krakowa do Indii, przez Iran, Pakistan, potem z Nepalu do Indii. Od kilku lat Wojtek choruje na cukrzycę, choroba stała się wyzwaniem i bodźcem.

W jaki sposób przygotowywałeś się do wypraw wysokogórskich?

Najważniejsze chyba jest przygotowanie kondycyjne i wydolność tlenowa, osiąga się je przede wszystkim przez bieganie, jazdę na rowerze i pływanie. Czasem chodzę też na ściankę wspinaczkową.

Przed rozpoczęciem treningu dobrze jest zrobić sobie próbę wysiłkową i tlenową wtedy wiadomo jak trenować. Można porównać wynik z początku cyklu treningowego i po jego zakończeniu. Wtedy wiadomo, co się zmieniło, a co jeszcze należy poprawić.

Wyprawa trwała dłużej niż zakładaliście i nie obeszło się bez przygód...?

Przygody zaczęły się już w Moskwie, gdzie spóźniliśmy się na samolot do Mineralnych Wód. Musieliśmy zostać tam na noc. Na szczęście dzięki uprzejmości pani z biura Aeroflotu, linie lotnicze pokrył nam koszty noclegu i transportu do hotelu, mimo, iż spóźnienie było z naszej winy. Potem w Mineralnych Wodach okazało się, że jednemu z uczestników wyprawy zagubiono bagaż. Cały jego wór transportowy ze sprzętem przepadł bez wieści, więc to była kolejna przygoda, choć już mniej miła niż ta pierwsza. Kolejną było to, że zapomnieliśmy zabrać z Polski obowiązkowych w Rosji wołczerów i czujni panowie policjanci na lotnisku "skasowali" nas na 100 dolarów. Potem były już tylko przygody z pogodą.

Jak długo trwała aklimatyzacja zanim wyszliście w wysokie partie gór?

Mieliśmy w planach wejścia aklimatyzacyjne na dwie mniejsze góry, ale nie udało się ze względu na pogodę. Cofnęliśmy się i przed wejściem na Elbrus nie udało nam się dojść nawet do wysokości 3000 m więc całą aklimatyzację robiliśmy już na miejscu tzn. na Elbrusie.

Czy namioty i bagaże członkowie wyprawy muszą dźwigać ze sobą, czy też wszystkie rzeczy czekają w bazie?

W przypadku tak małych wypraw jak ta bagaż niesie się samemu. Inaczej sprawa wygląda w przypadku wypraw Himalajskich, gdzie organizowane są karawany i bagaż pakowany jest na jaki i wieziony do bazy, tutaj wszyscy wszystko musieli nieść sobie sami. Wór transportowy waży od 30 - 50 kg, czasami dodatkowo niesie się jeszcze plecak. Bagaż to namioty, ciuchy puchowe, sprzęt wspinaczkowy, liny, czekan, raki, butle z gazem i wszystko to co może być potrzebne przez tak długi czas i w takich warunkach. Zbiera się tego zwykle cała góra.

W górach jesteś zdany na łaskawość żywiołów, w obliczu ekstremalnych warunków pogodowych, przy niebezpiecznie niskim ciśnieniu atmosferycznym, temperaturach poniżej - 50 stopni, trzeba się także zmagać z samym sobą, co jest najtrudniejsze?

No właśnie to.... najtrudniejsze jest zmaganie z samym sobą. Wychodzenie rano, kiedy jest najzimniej z ciepłego śpiwora, mieszkanie i poruszanie się na małej powierzchni, bo albo jest to namiot, albo drewniana buda lub inny rodzaj schronu. Trudne jest gotowanie na małej przestrzeni, dodatkowo zagraconej całym bagażem, czyli ciuchami puchowymi i śpiworem, butami, których nie można zostawić na zewnątrz. Wszystko to jest przecież łatwopalne, a do tego dochodzi jeszcze zmęczenie i kłopoty z koncentracją spowodowane brakiem tlenu, zupełnie normalne na dużych wysokościach.

Dużą trudność sprawia też jedzenie: wygląda paskudnie a smakuje jeszcze gorzej. Oprócz całej torby z batonami i innymi słodyczami, zabieramy specjalną żywność liofilizowaną, czyli taką, z której próżniowo usunięto wodę i przyrządzanie jej polega na tym, że zalewa się ją gorącą wodą. Smakuje naprawdę paskudnie. A może chodzi po prostu o to, że organizm źle reaguje na wysokość i ma się taki "niechętny" stosunek do jedzenia. Świetnie natomiast sprawdzają się wszelkiego rodzaju "Słodkie chwilki" i wszystko, co słodkie.

Jaki masz sposób, by nie stracić siły motywacji w tak trudnych warunkach?

Mimo, że zawsze jedzie się z nastawieniem, że wejdę na szczyt, zdarza się, że człowiek w pewnym momencie odwraca się i wraca. Idąc skupiam się i myślę o drodze. Liczę kroki, oddechy, wsłuchuję się w oddech, wpadam w taki autystyczny klimat, rodzaj transu. Staram się iść i nie zwracać uwagi na zmęczenie, tylko skoncentrować się na jakiejś jednej monotonnej czynności. Na przykład idąc po polu lodowym, myślę o tym żeby dobrze wbijać raki, żeby słyszeć ten charakterystyczny dźwięk ostrzy wbijanych w lód. Trzeba koniecznie unikać skupiania się na zmęczeniu i tym, że się odczuwa zimno, bo to bardzo demotywujące.


Czy góry zmieniają człowieka, czego Cię nauczyły?

Na pewno tak. Jest coś, co zostaje w srodku, choćby w formie wspomnienia. Specyficzne wrażenie oderwania, spokoju, dystansu do świata. Ale już wiem jak bardzo jest to ulotne. I mimo, że zawsze po powrocie wydaje mi się, że teraz będę spokojniejszy, że nabrałem dystansu, że wiem, co jest ważne, a czym nie warto się przejmować to wracamy do miasta, mijają dni lub tygodnie i znów zaczynam trąbić w korkach, wściekać się na rzeczy, na które nie mam wpływu i cały ten spokój, który przywiozłem z gór gdzieś umyka. Ale to jest powód, żeby po raz kolejny jechać w góry.

Gdy człowiek podczas wyprawy doświadcza ekstremalnych warunków i skrajnego zmęczenia przestaje zwracać uwagę na "pierdoły". Ważne pozostają tylko rzeczy ważne. W górach człowiek ma świadomość, że każda decyzja jest ważna i może być brzemienna w skutki. Tutaj w mieście często nie czuje się wagi swoich decyzji, podejmujemy ich codziennie setki, i zwykle są to "pierdoły". Decydujemy, którą drogą pojechać, czy kupić sobie pączka, czy drożdżówkę, czy ubrać białą koszulę czy może niebieską. Jest cała masa takich decyzji, których można byłoby nie podejmować, tam nie. Pewnie są decyzje mało ważne, ale są też takie, od których może zależeć życie nasze i naszego partnera wspinaczkowego. Bo często jesteśmy związani liną z kimś, za kogo jesteśmy odpowiedzialni. Jest duże prawdopodobieństwo, że jak zrobimy krzywdę sobie, zrobimy krzywdę jemu.

Czy doświadczyłeś sytuacji ekstremalnych?

Na tej wyprawie mało brakło, a pozbyłbym się palców. Była to sytuacja ekstremalna i wiązała się z taką właśnie decyzją. Postanowiłem, żeby nie iść w butach ekspedycyjnych, tylko ubrać na nogi buty narciarskie, żeby zaoszczędzić tych parę kilogramów, które trzeba byłoby nieść w plecaku. I bez nich miałem plecak cięższy niż zwykle, bo prócz standardowego ładunku tj. zapasowych łapawic, termosu z herbatą, słodyczy, żeli regeneracyjnych czołówki, dodatkowo były narty. To jest jakieś 6-7 kg, a na tych wysokościach to robi naprawdę dużą różnicę. Dlatego właśnie zdecydowałem, że pójdę w butach narciarskich. Było to ryzykowne, bo buty narciarskie są cieńsze niż buty ekspedycyjne i zupełnie inaczej skonstruowane. Po dwóch godzinach marszu nie czułem już palców. I trzeba było podjąć kolejną decyzję.... zawrócić, czy iść do góry. Zdecydowałem się iść i o mały włos nie skończyło się to tragicznie. Ale nie skończyło się, więc jestem zadowolony.

Niestety nie zawsze wszystko kończy się tak dobrze. Podczas jednej z wypraw w czasie ataku szczytowego załamała się pogoda i dosłownie na 100 metrów przed szczytem trzeba było zawrócić. To trudna decyzja, szczególnie, że cała wspinaczka odbywała się w trudnym skalnym terenie, szliśmy w stylu alpejskim, bez aklimatyzacji, bez zakładania obozów pośrednich, od podstawy do szczytu jednym ciągiem. Został nam do pokonania tylko kawałek łatwego śnieżnego pola. Na wysokości ponad 7000 m przejście stu metrów może zająć nawet dwie godziny, a my ich po prostu już nie mieliśmy. Mimo, że szczyt był na wyciągnięcie ręki nie udało się. Zjazdy na linach zajęły nam prawie 8 godzin i wydawało się, że nie uda nam się wrócić z tej góry. To była prawdziwa walka o przetrwanie i chociaż wtedy potraktowaliśmy ten odwrót jak porażkę z perspektywy czasu widzę jak dojrzała i słuszna była to decyzja.

Jakie są Twoje dalsze plany?

W połowie maja, lecę na Alaskę na McKinley’a (6194 m n. p. m). Trudna góra, bardzo zimna, będzie trudniej, niż na Elbrusie. Mimo, że na Elbrusie odczuwalna temperatura dochodziła do - 50 stopni, to nie było, takiego wiatru, jaki potrafi wiać na McKinley’u. Z relacji wiem, że potrafi być naprawdę koszmarnie. Na dodatek góra jest dużo trudniejsza technicznie. Myślę, że może być naprawdę ciężko.

Elbrus potraktowaliśmy trochę "rekreacyjnie". Góra nie należy do trudnych technicznie, dlatego zdecydowaliśmy się zdobywać ją w zimie. Poprzeczkę podnoszą wtedy dodatkowo temperatura, wiatr i pola lodowe. Latem Elbrus nie byłby żadnym wyzwaniem. Poza sezonem zimowym na Elbrus wchodzą setki jak nie tysiące Rosjan, jest to też ulubiona góra Polskich wspinaczy. Można tu już poczuć "prawdziwą" wysokość i wszystko, co związane z chorobą wysokościowa. Wielu wspinaczy traktuje Elbrus jak pierwszy krok w góry wysokie.

Masz świadomość, że każda wyprawa to ryzyko utraty życia lub ryzyko trwałego uszczerbku na zdrowiu, a mimo to ciągnie Cię jeszcze wyżej...

Tak, ale mam też świadomość, że każdy wyjazd samochodem na ulicę, też może wiązać się z utratą życia lub zdrowia. W górach jest ta adrenalina, której się szuka i od której się człowiek uzależnia. Jest ten specyficzny spokój, który można znaleźć tylko tam. Jest przestrzeń. Jest czas, żeby pobyć z samym sobą u siebie w głowie. W momencie, kiedy idzie się kilkanaście godzin - w przypadku Elbrus to było 14 godzin marszu - ma się go wystarczająco dużo, żeby się pozastanawiać, przemyśleć co jest do przemyślenia. Poza tym góry są też pewnego rodzaju sprawdzianem. Faceci tak mają, że muszą sobie udowadniać od czasu do czasu, że są fajni. Udowadniasz sobie, że możesz np. w kontekście choroby. To ważne i niektórym potrzebne.

Ja mam cukrzycę, taka przewlekła choroba wiąże się z "obciążeniem głowy", ze świadomością, że jestem chory a więc - i tu specjalnie użyje tego słowa, bo wielu ludzi tak myśli, choć boją się o tym mówić - gorszy. Jestem chory, ale udowadniam sobie, że choroba mnie nie ogranicza. Jeśli chcę, to mogę robić wszystko, na co mam ochotę. Wiąże się to oczywiście też z tym, że muszę trochę bardziej popracować, przygotować się do tego lepiej niż ludzie, którzy nie są chorzy. Muszę mieć "zapas mocy", ten margines bezpieczeństwa, bo wiem, że w górach narażając siebie, narażam też kogoś, kto jest tam ze mną. Trzeba mieć tego świadomość. Pamiętać, że gdy mi się coś stanie, to inni pójdą mnie szukać, ratować, sprowadzać i może wyniknąć z tego dużo niebezpiecznych dla nich sytuacji.

Takie wyprawy oprócz tego, że są skomplikowanym przedsięwzięciem logistycznym są także często bardzo kosztowne. Korzystając więc z okazji chciałbym podziękować moim sponsorom firmie: Sanofi Aventis i Johnson&Johnson LifeScan - dzięki ich wsparciu mogę podejmować wyzwania i mierzyć się z samym sobą i swoją chorobą.

Rozmawiała Beata Mazurek
zdrowiewkrakowie.pl

Jeśli jeszcze tego nie zrobiliście, koniecznie polubcie nasz profil na FB!


Wszelkie materiały (w szczególności materiały i opracowania własne) zamieszczone w niniejszym Portalu chronione są przepisami ustawy z dnia 4 lutego 1994 r. o prawie autorskim i prawach pokrewnych oraz ustawy z dnia 27 lipca 2001 r. o ochronie baz danych. Materiały te mogą być wykorzystywane wyłącznie na postawie stosownych umów licencyjnych. Jakiekolwiek ich wykorzystywanie przez użytkowników Portalu, poza przewidzianymi przez przepisy prawa wyjątkami, w szczególności dozwolonym użytkiem osobistym, bez ważnej umowy licencyjnej jest zabronione.



reklama




Najnowsze komentarze [1]

Masz swoją opinię na ten temat? Tu jest miejsce, gdzie możesz ją wyrazić! Pisz, komentuj i dyskutuj. Pamiętaj o tym, że nie będą tolerowane niecenzuralne wypowiedzi i wulgaryzmy.

~kilmeny  IP: 83.175.188.xxx(2010-05-10 17:32:49)
Może warto pomyśleć o zorganizowaniu serii spotkań z ludźmi, którzy robiąc "więcej" niż zdrowi, udowadniają sobie i całemu światu, że z cukrzycą wcale nie są "gorsi"( bo przecież nie są-nikt z nas nie jest ;)) Artykuł to jedno a rozmowa z taką osobą, to drugie. P.S. Zabrakło mi w wywiadzie informacji, ile lat Wojciech ma cukrzycę, bo słodki staż nie jest bez znaczenia przy tego typu wyprawach.


Powrót Do góry

mojacukrzyca.org - Komunikaty: Choroba mnie nie ogranicza
Jeżeli na tej stronie widzisz błąd lub masz uwagi, napisz do nas.



Eversense E3

Kanał na YT
Bądź na bieżąco!
Refundacja CGM
Przydatne
Informacje
Kącik literacki
Wszystko o Accu-Chek
Specjalista radzi
DiABEtyK
Na komputer i telefon
Ministerstwo Zdrowia
Cukrzyca tamtych lat
DME obrzęk plamki
Ciekawostki
O portalu

Redakcja portalu | Napisz do redakcji | Newsletter | O portalu | Media o portalu | Linki | Partnerzy | Nasze bannery | Logo do pobrania | Patronat medialny
Portal mojacukrzyca.org ma charakter jedynie informacyjny. Wszelkie decyzje odnośnie leczenia muszą być podejmowane w porozumieniu z lekarzem i za jego zgodą.
Portal jest prowadzony przez osobę fizyczną wyłącznie w celach osobistych. | Copyright © mojacukrzyca.org 2001-2024 Wszelkie Prawa Zastrzeżone
Ostatnia modyfikacja: Środa, 20 listopada 2024 r.

Zadaj pytanie on-line