Osiem lat temu cukrzycę znałam tylko z samego słowa, które jak milion innych obiły mi się o uszy. Nikt w rodzinie ani ze znajomych nie miał z nią nic wspólnego, więc nie miałam z nią kontaktu i automatycznie nie wiedziałam o niej nic. Gdy osiem lat temu byłam w ciąży z córeczką lekarza zaniepokoiły moje wyniki odnośnie cukru, ale w sumie nie były aż tak odbiegające od normy, by zaraz myśleć o najgorszym. W sumie lekarz tylko poinformował mnie, że wyniki są zawyżone i stwierdził, że zobaczymy co wykażą następne. Do następnych nie dotrwałam, bo małej spieszyło się na świat i miałam teraz tysiące innych spraw na głowie, a nie myśli o badaniach, tym bardziej, że czułam się bardzo dobrze a mała zajmowała cały mój czas.
Miesiące mijały a ja zajęta postępami w rozwoju córeczki, domem, mężem i gospodarstwem miałam pełne ręce roboty, więc bardzo się cieszyłam, gdy szybko wróciłam do dawnej figury a nawet ważyłam jeszcze mniej. Dopiero, gdy zaczęłam ważyć jeszcze mniej i jeszcze mniej stwierdziłam, że chyba coś jest nie tak i poszłam do lekarza. I tak od lekarza do lekarza, z jednych badań na drugie aż w końcu padło słowo: cukrzyca. W pierwszej chwili w ogóle się tym nie przejęłam, pomyślałam, że dadzą mi jakieś tabletki czy coś i będzie dobrze, ale z biegiem czasu docierała do mnie cała prawda o tej chorobie. No i się załamałam...
Kilka dni przeleżałam w łóżku myśląc co będzie ze mną dalej. Przepłakałam wiele nocy a w dzień starałam się tak ułożyć sobie dzień, by nie myśleć o tym, że jestem chora, wręcz nie dopuścić tej myśli do siebie. I tak mijał dzień za dniem a ja udawałam, że wszystko jest w porządku, że jestem tak samo zdrowa jak inni i że nic mi nie dolega.
Wszystko się zmieniło pewnego, wyjątkowo słonecznego jak na tę porę roku dnia. Jak każdego ranka wyprawiłam męża do pracy i poszłam przygotować śniadanie małej. Kiedy weszłam do Jej pokoju stała w łóżeczku a na mój widok uśmiechnęła się i powiedziała "mama" - swoje pierwsze słowo, wyciągając do mnie rączki. Stałam jak "zamurowana" a przez głowę przebiegało mi tysiące myśli, dopiero gdy córcia powiedziała drugi raz mama podeszłam do niej, przytuliłam ją i rozpłakałam się na dobre. Po powrocie męża z pracy wyjaśniłam Mu, że muszę na trochę iść do szpitala, że przyjedzie do nas moja mama a w gospodarce pomoże mój brat. Leczenie zaczęłam jeszcze tego samego dnia. Okazało się, że mój organizm bardzo dobrze zareagował na dobrane dawki insuliny i wróciłam do domu o wiele wcześniej niż myślałam. Wyjątkowo szybko opanowałam dawki insuliny, a ponieważ nie miałam drastycznych skoków cukru przy pomocy sąsiadki - pielęgniarki szybko nauczyłam się dobierać dawki do poziomu cukru i zmieniać je wraz z przejściem na dietę i powrotem do dawnego stylu życia.
Opieka nad córeczką, która jak każdy maluch wymagała wiele wysiłku, prowadzenie domu, zajmowanie się gospodarką (pole, sad, szklarnie, ogród, zwierzęta) i trudy codziennego życia (kilka kilometrów rowerem do sklepu, kilka kilometrów rowerem do lekarza, wycieczki busem do miasta i do rodziny) zapewniły mi tyle ruchu i wysiłku, że coraz częściej schodziłam z dawek na mniejsze a potem zaczęłam ograniczać dawki i doszłam do dwóch dziennie, które utrzymują się do dziś. Mam nadzieję, że jeszcze długo będę miała siłę i zdrowie do prowadzenia domu i gospodarki, bo czuję się nie tylko szczęśliwa i spełniona, czuję się wspaniale a te kilka sekund "zbliżeń" z penem traktuję tak samo jak mycie zębów czy czesanie włosów, po prostu jest to codzienność i czynność, którą wykonuje się automatycznie każdego dnia...
Pozdrawiam wszystkich "słodkich" zabieganych i zapracowanych jak ja.
Basia
(dane do wiadomości Redakcji)