Od dziecka nie lubiłam słodyczy. Zawsze wolałam jabłko albo inne owoce a zamiast batona plaster szynki (jeśli była). Nigdy nie miałam problemów z cukrem (jak już robiło się badania) ani nie znałam nikogo w rodzinie, kto by takie problemy miał. Krótko po pięćdziesiątych urodzinach zaczęłam coraz bardziej "spadać" na wadze i coraz więcej pić. Zdarzały mi się zawroty głowy, fale ciepła i duszności ale ze względu na wiek myślałam, że to nic innego jak menopauza. Dopiero jak schudłam ponad 20 kg w bardzo krótkim okresie zaniepokoiłam się i trafiłam do lekarza, potem na badania a potem do diabetologa. Mój cukier na czczo wahał się w granicach 300-450 mg. No i zaczęło się...
Najpierw uczyłam się odmierzać odpowiednie dawki, potem robić sobie wstrzyknięcia, potem wyrównywać poziom cukru insuliną i tabletkami, potem zaczęły się ćwiczenia i dieta. Najgorzej było przejść na dietę, bo wprost nie mogłam przełknąć tych wszystkich gotowanych, bez smaku i wyglądu potraw. Z samą insuliną też był nie lada problem, bo wahania cukru były tak różne, że albo wciąż miałam za dużo cukru albo za mało i wpadałam w hipoglikemię. Z czasem udało się sytuację opanować ale wciąż wahania są duże a moje zdrowie po tylu latach coraz gorsze.
Dzisiaj oprócz cukrzycy mam problemy z sercem, początki zaćmy, problemy skórne, problemy ze słuchem i coraz rzadszą fryzurę. Lekarz pociesza mnie, że teraz sytuację pogarsza już wiek, ale mam być optymistką, więc nią jestem, bo cóż mi innego pozostało. Mieszkam na małym osiedlu za miastem, więc dźwigam z miasta zakupy w ramach gimnastyki. Niestety nie zawsze mam siłę je donieść, więc podjeżdżam autobusem ale za to dużo spaceruję, a każdą wolną chwilę spędzam na ogródku i wycieczkach.
W ogródku pracy jest sporo przez cały rok. Tak więc nie tylko mam gimnastykę przy sianiu, sadzeniu, kopaniu, podlewaniu, grabieniu, ale także relaksuję się psychicznie. Na wycieczki jeżdżę z klubu seniorów co miesiąc. Wycieczki są różne w dalsze zakątki i bliższe ale zawsze wiążą się ze zwiedzaniem, więc dużo trzeba chodzić, wspinać się, jest też czas na pogaduszki i odpoczynek. Tam nie tylko robię coś dla ciała i ducha, tam mam również kontakt z innymi ludźmi w moim wieku, ludźmi, którzy tak samo jak ja zmagają się ze swoimi chorobami i słabościami, tam mam wsparcie, pomoc i siłę do dalszej drogi.
A kiedy przychodzi kryzys, bo i takie niestety bywają, wszystkie moje smutki rozwesela uśmiech mojej wnusi i szalone pomysły córki, która zawsze jest obok i zawsze mnie wspiera. Z nimi nawet najbardziej deszczowe dni są kolorowe. Przy pełnym energii dziecku nie ma czasu myśleć o sobie, trzeba zrobić posiłki, trzeba pójść na spacer, trzeba myśleć pozytywnie i się uśmiechać. Trzeba mieć siłę biegać po placu zabaw i po alejkach w parku, zbierać listki i kasztany, chodzić po kałużach, w lecie objadać się lodami a zimą pić gorące kakao robiąc ludziki z plasteliny. Trzeba chwytać każdy promyk słońca i każdy uśmiech, zarażać się optymizmem innych i być szczęśliwym każdego dnia. Trzeba czerpać siłę z innych, a gdy jest nam źle pozwalać sobie pomagać, bo nie ma nic lepszego niż bliskość, wsparcie i miłość drugiego człowieka... ona dodaje nam skrzydeł :)
Ewelina
(dane do wiadomości Redakcji)